Ruszyłem na przejażdżkę na moim nowym,karym wierzchowcu.Pędziłem przez las jak oszalały,chcąc sprawdzić jego szybkość i wytrzymałość.Zatrzymałem się dopiero na niewielkiej polanie,postanowiłem że dam rumakowi trochę odpocząć.Położyłem się pod starą jabłonką,chrupiąc jedno z jabłek które jak na złość spadło mi wcześniej na głowę.Niebo było całkowicie bezchmurne.Słońce mocno świeciło,ogrzewając mój skórzany pancerz.Gdy już prawie drzemałem,zbudził mnie nagły,ogromny powiew wiatru,który o mało co nie wyrwał starego drzewa z korzeniami.Nade mną leciały trzy,dorosłe smoki.nie zdawały sobie sprawy z mojej obecności.Podejrzanie krążyły i obserwowały otoczenie z góry.Wstałem powoli z ziemi,dobywając zza pleców kilka strzał i mój ulubiony łuk.Naprężyłem cięciwę i przymknąłem jedno oko by móc trafniej wycelować w swoją ofiarę.
-Severyn! usłyszałem szept kogoś za sobą
Obróciłem się i ujrzałem dwójkę żółtodziobów wychylających się zza krzewów.
-Co wy tu robicie?Nie mieliście być na lekcjach Joan?prychnąłem
-No właśnie tam zmierzaliśmy,kiedy ten widok wyrósł nam dosłownie przed oczyma! wrzasnął podniecony Serafin.
-Cicho! Bo nas jeszcze zauważą! warknąłem
-To my się zajmiemy tymi dwiema,mniejszymi po boku.Pomożemy ci. rzekł ochoczo Vasco
-Jestem waszym przełożonym i rozkazuje wam aby...no ale w sumie to dobry sposób by sprawdzić wasze dotychczasowe wiadomości... mruknąłem zamyślony
-Nie zawiedziemy cię! ryknęli chórem i wskoczyli w wysoką trawe
-A strategia?Plan działanie? krzyknąłem za nimi.No i okazało się że podniosłem za wysoko głos.Jeden z nich,zaniepokojony zniżył lot,zaczął patrzyć w moją stronę.Wtedy nie miałem już wyboru.gdyby strzelił we mnie pierwszy swoimi płomieniami,nie miałbym już szans na ucieczkę.Przynajmniej zyskam na czasie.Wyszedłem zza cienia drzew i niestety przez te cholerne promienie,chybiłem i wycelowałem w smoka obok.Trafiłem idealnie w sam środek skrzydła,tam gdzie przebiegają najważniejsze nerwy i tętnice.Usłyszałem tylko przeraźliwy ryk smoka,który automatycznie zleciał na ziemię a razem z nim towarzyszące mu bestie.Gdy pobiegłem na miejsce w którym wylądowały,okazało się że owe monstra zmieniły swoją postać na ludzką.Były za daleko,nie mogłem określić kim są.W oddali,jeszcze za nimi zobaczyłem postaci Vasca i Serafina,skradających się na naszych nieznajomych.Wleźli na drzewo i skoczyli na dwóch z nich,wiązać ich sznurami które je obezwładniły.Zaraz pospiesznie pobiegłem do nich i ku mojemu zdziwieniu,na glebie leżały trzy,młode kobiety.Stałem jak wryty,wydawało się że są nieprzytomne.
-Dobra robota co nie szefuńciu?Dostaniemy za to jakąś nagrodę? wyszczerzyli się
Kucnąłem nad różowo-włosą,przyglądając jej się z zaciekawieniem.
-Wstrzykiwaliście im środek nasenny? zerknąłem na nich z dołu
-Nie,pewnie zemdlały ze strachu... zaśmiał się Serafin
W tym samym momencie,czerwonowłosa i różowo-włosa przecięły jednym szarpnięciem sznury sztyletami i jedna z nich rzuciła się na chłopaków a druga na mnie.Przewaliła mnie na ziemię,sapiąc mi na twarz.Przyłożyła mi do gardła miecz.Uśmiechnąłem się tylko łobuzersko,po czym,jednym sprawnym ruchem to ja przewaliłem ją na ziemię,była pode mną.Rzuciłem broń na bok by odrzuciła myśl że chcę jej zrobić krzywdę.
-Kim jesteś? zmrużyłem oczy
-A co ci do tego?Dlaczego nas atakujesz?prychnęła próbując mnie z siebie zrzucić
-Jesteście szpiegami z Gothy czyż nie?wyszczerzyłem się
-Skąd niby takie stwierdzenie?zdziwiła się
-Czego tu szukaliście,hę?Nie uzyskacie żadnych informacji... syknąłem,mocniej przyciskając ją do ziemi
-My nie jesteśmy stąd.Na prawdę! zapewniała
-Udowodnij... mruknąłem
-Możesz mnie już puścić...niezręcznie się czuje gdy tak na mnie leżysz... burknęła
Zszedłem z niej trochę zażenowany i podałem rękę by wstała.
-Otóż widzisz,jesteśmy wędrowcami z dalekich stron.Szukaliśmy po prostu swojego miejsca na tej planecie,podobno jest tu gdzieś w tej okolicy...
-Kontynuuj... westchnąłem,patrząc karcąco na związanych chłopaków
-Podobno są tutaj animadzy,którzy podobnie jak my potrafią zmieniać się w wybrane zwierzę...
-Tak,trafiliście na przedstawicieli jednej z tutejszych plemion... odparłem spokojnie
-Ta,jasne...jesteście kłusownikami? Pewnie za nasze smocze skóry wiele by wam zapłacili...
-Czy gdybym był zwykłym człowiekiem posiadał bym to ?odkryłem prawe ramię,ukazując jej znamię w kształcie smoka.Dziewczyna zaczęła dokładnie przyglądać się znaku,badając jego prawdziwość.
-No faktycznie... potwierdziła,trochę zbita z toru
-Jak masz na imię? spojrzałem w jej fiołkowe oczy
-Kedra a to są : Katarina - wskazała na ognistowłosą oraz Akali - zmierzyła wzrokiem brunetkę
która kurczowo trzymała się za krwawiące ramię.Od razu do niej podbiegłem,uświadamiając sobie że do jej organizmu właśnie dostał się śmiercionośny płyn.Wyjąłem z kieszeni niewielki eliksir,podając jej go.Kobieta kiwała się na boki,z przymrużonymi oczami.Było z nią źle...
-Musisz to wypić,natychmiast... rozkazałem
-Nie będę niczego brała od wroga! warknęła,gdy usłyszała mój zamglony głos
-Tutaj chodzi o twoje życie! syknąłem
Musiałem natychmiast wlać jej owy napój własnoręcznie do ust bo odmawiała wszelkiej współpracy.Była tak słaba że nie potrafiła mnie nawet odepchnąć wiec uległa.Posmarowałem jej ranę specjalną maścią po czym owinąłem bandażem.Po kilku chwilach padła zmęczona na ziemię.
-Musi odpocząć.Antidotum zregeneruje wszelkie szkody jakie trucizna wyrządziła jej organizmowi.Zdążyliśmy w ostatniej chwili,tętno i oddech zaczynały u niej powoli słabnąć.
odparłem poważnie,ocierając pot z czoła
-Dziękuje ci za to że ją uratowałeś... odparła bliska płaczu
-Przestań,przecież to przeze mnie... syknąłem,czując mocne wyrzuty sumienia
-Gdybyśmy się tak nie skradały,wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.
-Gdybym tu nie jechał...Przepraszam...Jak zawsze postępuje zbyt pochopnie... zmarszczyłem brwi
<Kedra?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz